4-go grudnia skończyły się dla polskich piłkarzy mistrzostwa świata. Porażka z Francją 3:1 w sumie nie mogła dziwić – wszak to drużyna, która broniła tytułu. Czy jednak można było wycisnąć nieco więcej z tego turnieju?

W Polsce co drugi kibic jest trenerem, szczególnie gdy rozpoczyna się jakiś międzynarodowy turniej albo gdy drużyny klubowe grają w europejskich pucharach. „Powinni grać 4-4-2”, „Skrzydłami, skrzydłami”, „Tylko wysoki pressing i szybkie wrzutki w pole karne”. Oczywiście to tylko takie nasze kibicowskie gadanie, ale przecież każdy ma prawo do swojego zdania.

Grupa C

Większość kibiców oceniła dosyć pozytywnie losowanie grup. Argentyna była teoretycznie poza zasięgiem, ale Meksyk, a przede wszystkim Arabia Saudyjska to drużyny w naszym zasięgu. I jak to zwykle bywa – boisko szybko zweryfikowało przewidywania. Bo czy ktokolwiek przed turniejem pomyślał o tym, że Arabia wygra z Argentyną i przez to zawodnicy z Ameryki Południowej będą grać z nożem na gardle?

Wróćmy jednak do Polski. Można chyba powiedzieć, że nasi piłkarze (albo selekcjoner) mocno kalkulowali, co się nam bardziej opłaci. Kluczowe było nie przegrać z Meksykiem, co się udało (0:0). Późniejsze zwycięstwo z Arabią Saudyjską (2:0) sprawiło, że byliśmy praktycznie pewni wyjścia z grupy. Wystarczyło nie stracić z Argentyną zbyt wielu bramek. Wyglądało więc na to, że taktyka przyjęta na rozgrywki grupowe była słuszna. Ale…

Styl

O ile wyniki broniły drużynę, to styl gry wołał o pomstę do nieba. Polski kibic płakał, patrząc na ultradefensywną reprezentację, której jedynym pomysłem na rozegranie było wybicie piłki na 40 metrów do przodu. Czy tak powinna grać drużyna, w której kapitanem jest najlepszy napastnik świata? Kibice irytowali się na Polaków ruszających się jak muchy w smole. Tak egzotyczne drużyny, jak Kanada czy Maroko grały dużo bardziej widowiskowo. Sęk w tym, że za ich grą nie szły wyniki.

Komentatorzy i kibice prowadzili akademickie dyskusje, co jest ważniejsze – styl czy wynik?

Apogeum frustracji był mecz Argentyna – Polska (2:0), w którym nasi gracze praktycznie nie przekroczyli linii środkowej, tylko stali na własnej połowie. I bynajmniej nie dlatego, że Argentyna jakoś szaleńczo atakowała. Nie. Po prostu taką mieli taktykę – nie atakować, skupić się wyłącznie na obronie, co i tak się średnio udało, biorąc pod uwagę wynik. Na szczęście porażka 2:0 okazała się „zwycięska”.

Awans

Paradoksalnie słaba gra i kunktatorskie podejście dały Polsce awans do 1/8 finału – pierwszy raz od 1986 roku. Media obwieściły sukces, a selekcjoner i piłkarze uśmiechali się od ucha do ucha. Radość dość brutalnie zweryfikowała Francja, która pokonała nas w fazie pucharowej 3:1. Choć piłkarze zagrali nieco odważniej, to różnica klas była bardzo widoczna. Chyba żaden bukmacher, ani żaden kibic nie obstawiał, że Polska pokona zespół francuski.

Co z MŚ w Katarze?

Ocena tych mistrzostw nie jest łatwa. Co by nie mówić sukcesem było wyjście z grupy. Ale z drugiej strony styl gry ranił oczy. Zwolennicy gry na wynik podawali przykład Niemców czy Belgów, którzy mieli silne drużyny, grali kombinacyjnie, ale nic im to nie dało, gdyż pojechali do domów po fazie grupowej. Krytycy reprezentacji przywoływali drużyny Australii czy Japonii i mówili „Widzicie, można grać odważnie i widowiskowo i awansować, nie będąc faworytem”.

Prawda pewnie leży gdzieś pośrodku. Z jednej strony w turnieju liczy się wynik, ale z drugiej – piłkarze grają przecież nie dla siebie, ale reprezentują ogół kibiców w kraju. Trudno się utożsamiać z drużyną, która gra antyfutbol.

Zbliżające się kwalifikacje do Mistrzostw Europy pokażą, czy droga, którą obrała nasza reprezentacja, jest słuszna. Czy lepiej grać brzydko a skutecznie, czy ładnie, ale z ryzykiem porażki…

By Jacek

Jestem Jacek. Jestem sportowym freakiem. Jestem blogerem. Miło mi, że chcesz przeczytać, co tu dla Ciebie przygotowałem. Łap śmiało!